Wiele hałasu o nic #1: Gra o tron

Sezon piąty Gry o Tron już za nami i chyba większość widzów jest zgodna co do tego, że jest to najsłabsza seria, jaką do tej pory wyprodukowali David Benioff oraz D.B. Weiss. Kwestią na pewno dyskusyjną pozostaje to, czy winne tutaj jest zbyt luźne podejście twórców do książkowego oryginału, niemniej nie będę tego teraz roztrząsać. I jedno, i drugie medium ma swoje wady, zatem sama rezygnacja z wiernej adaptacji Pieśni Lodu i Ognia nie byłaby może równoznaczna z pogorszeniem się jakości serialu, gdyby nie prosty fakt, że scenarzyści Gry o Tron zwyczajnie nie potrafią pisać.

Zdają się natomiast posiadać ─ i tego zdecydowanie nie można im odmówić ─ rzadki dar do wynajdowania najciekawszych wątków w książkach oraz całkowitego ich ignorowania (chociażby nieodżałowana przeze mnie Arianne Martell, która w książkach była prawowitą następczynią tronu Dorne, a w serialu zastąpiona została przez Trystane’a). Albo odwracania o sto osiemdziesiąt stopni (równie nieodżałowany przeze mnie wątek całego Dorne w piątym sezonie). Cała reszta serialu, która w tym sezonie z książek czerpie jedynie imiona i nazwiska postaci, to już tylko przewidywalny scenariusz; tanie szokowanie widza scenami przemocy; tańsze przyciąganie widza kobiecymi piersiami; nastawienie na jak największy zysk, a nie wysoką jakość; trochę CGI; kilka smoków; spłaszczanie czegoś, co mogłoby być ciekawą, wielowymiarową i niejednoznaczną historią, i dziwne przekonanie, że rozwój głównych bohaterów jest niepotrzebnym reliktem zamierzchłych czasów dobrej telewizji. Producentom zdaje się to nie przeszkadzać, o ile serial przynosi zysk. A zysk jako taki jest, chociaż nastawienie „bo to się sprzedaje” powoli chyba zaczynać męczyć widzów, zwłaszcza gdy szokujące sceny są po prostu przykrywką dla nudnych i nieumiejętnie poprowadzonych wątków.

Indira-Varma-as-Ellaria-Sand-and-Deobia-Opaeri-as-Areo-Hotah_-photo-Macall-B.-Polay_HBO

A zarówno scen intencjonalnie szokujących, już mniej intencjonalnie nudnych oraz kiepskich rozwiązań fabularnych w piątym sezonie był urodzaj. Za przykład może służyć chyba najbardziej kontrowersyjny wątek z tego sezonu, w scenariuszu nazwany „Koniec Romansu”, czyli noc poślubna Sansy i Ramsaya, w której dochodzi do gwałtu na młodej Starkównie. Scena zupełnie w gruncie rzeczy niepotrzebna, czy to dla popchnięcia fabuły, czy dla przedstawienia bądź rozwoju postaci. O Boltonie już wiedzieliśmy, że jest sadystą, a Sansa przeżyła już znęcanie się psychiczne i fizyczne ze strony Joffreya i straciła całą swoją rodzinę ─ dzięki czemu stała się silniejsza i zmotywowana do zemsty na Lannisterach. Nie potrzebowała dodatkowej motywacji. Zresztą, co większość osób podejrzewała już podczas oglądania tej sceny, gwałt na Sansie miał w zamyśle obudzić Theona Greyjoya w Reeku, do czego też doszło w finale. Więc tak, sekwencja była intencjonalnie szokująca, ale czy tak naprawdę była równie wstrząsająca jak śmierć Neda bądź scena Krwawych Godów? Zupełnie nie. Ciężko się czymś zszokować, jeśli się czegoś spodziewa. A po twórcach serialu nie spodziewam się już niczego więcej poza używaniem przemocy wobec kobiety jako katalizatora dla postaci męskiej (w finale mieliśmy tego kolejny przykład: śmierć Myrcelli, by dalej zmotywować i nadać cel Jaime’emu, który tuż przed śmiercią córki nagle odkrywa w sobie pokłady ojcowskich uczuć). Gdyby twórcy chcieli napisać scenę naprawdę zaskakującą i niespodziewaną, to proszę: Sansa wyjmuje z fałd sukni ukryty sztylet i zabija Ramsaya. Nie takie trudne.

safe_image.php

Sceny nudne? Praktycznie wszystkie poza kilkoma wyjątkami, w tym bitwą o Hardhome i sceną „pokuty” Cersei Lannister z finałowego odcinka Mother’s Mercy (szkoda tylko, że nie udało gdzieś się wcisnąć pamiętnego „I am a lioness, I will not cringe for them”, chociaż duma i determinacja Cersei i tak przebijała dzięki znakomitej grze aktorskiej Leny Headey).

Nieumiejętnie poprowadzone wątki? Jak najbardziej, sięgnijmy chociaż do finału.

Stannis Baratheon, określany mianem najlepszego stratega wojennego w Westeros, napędzany chorą ambicją i fanatyzmem religijnym, podejmuje najgorszą decyzję z możliwych, zabija swoją jedyną córkę (kolejna scena niepotrzebnego okrucieństwa mająca na celu jedynie wywołanie szoku u widza) i zawierza wynik bitwy o Winterfell rytuałowi tej ofiary.

W ostatnim odcinku jego armia ─ która nagle zapomniała, jak formuje się szyk bitewny ─ zostaje pokonana przez żołnierzy Boltonów dowodzonych przez bękarta, którego jedyną umiejętnością jest torturowanie ludzi, zaś sam Stannis zostaje zabity przez Brienne w akcie zemsty za morderstwo Renly’ego.

Czy to brzmi jak satysfakcjonujący koniec dla postaci, która ─ mniej lub bardziej lubiana ─ towarzyszyła nam od kilku sezonów? Absolutnie nie, zwłaszcza, że sama scena bitwy i jego śmierci była okropnie antyklimatyczna. Co więcej, ciężko się nawet przejąć takim a nie innym losem Stannisa; ciężko zdenerwować się tym ─ nie ukrywajmy ─ źle napisanym wątkiem, gdyż czara goryczy przelała się już w poprzednim odcinku, w momencie gdy Stannis poświęcił Shireen – co było aktem tak sprzecznym z całą jego dotychczasową charakteryzacją, że aż niedorzecznym. Czy kilka odcinków wcześniej nie mówił o tym, jak wszelkimi sposobami walczył z jej chorobą i nie zgodził się na jej powolną śmierć, gdyż jest jego córką, jego dziedziczką i następczynią tronu? Ten czuły moment między ojcem a córką pokazywał Stannisa z perspektywy innej, niż przywykliśmy, nadawał głębszego wymiaru jego postaci i rozwijał go lepiej niż jakakolwiek inna scena w tym sezonie. Scena ta była też, co jest dość znaczące, jedną z najlepszych w piątej serii. Tym bardziej boli kierunek, w jakim zdecydowali się pójść później twórcy serialu, raz jeszcze poświęcając rozwój ciekawej postaci celem wywołania taniej sensacji.

safe_image.php

Serial, podobnie jak jego bohaterowie, nie tylko nie rozwija się, ale wręcz przeżywa jakiś dziwny i niespodziewany regres. (Jeśli powyższe przykłady nie są wystarczające, to może przekona Was autentyczna linia dialogowa z finału: „You want a good girl, but you need the bad pussy”. To są prawdziwe słowa, które padają w serialu. To są słowa, które ktoś napisał i uznał, że muszą zostać przeniesione na ekran. To słowa, które ktoś uznał za dobre).

Napisanie tego nie przychodzi mi z łatwością ─ przez długi czas byłam fanką, może nieco krytyczną i czepiającą się, niemniej wierną. Po tym sezonie wątpię, bym do serialu w przyszłym roku wróciła. Po finale ─ nauczona poprzednimi odcinkami ─ nie spodziewałam się niczego, a i tak byłam zawiedziona. Kolejne śmierci, nawet Jona Snowa, przyjmowałam z lekkim wzruszeniem ramion. Ciężko przejąć się śmiercią bohaterów, gdy nie jest się zaangażowanym w serial.

Wiadomo, gdy toczysz grę o tron, albo wygrywasz, albo giniesz.

Gdy oglądasz Grę o Tron, albo męczysz się dalej, albo dajesz sobie spokój.

Ja daję sobie spokój.

 Alicja G.

2 thoughts on “Wiele hałasu o nic #1: Gra o tron

    • a mi z kilku powodów raczej tak średnio – między innymi dlatego, że stannis nigdy nie sprawiał dla mnie wrażenia kogoś bardzo religijnego (w przeciwieństwie np. do swojej żony) i mam wrażenie, że kilka razy było wyraźnie pokazane, że on po prostu goes along with it, ale sam się religijnie w to nie angażuje. a po drugie – wielokrotnie też było wspominane, że on walczy o swoje prawo do tronu, które później odziedziczy po nim shireen, jako jego jedyne dziecko. plus jak dla mnie stannisa popycha nie tyle ambicja, tylko właśnie to niezbite przekonanie, że jemu się ten tytuł króla po prostu NALEŻY (mimo że robert był uzurpatorem, wiadomka). i przeżył już niejedno oblężenie, w tym chociażby właśnie smoczej skały, i udało mu się to bez żadnych ~krwawych rytuałów. więc jak dla mnie to wszystko wskazuje na to, że poświęcił shireen* nie dlatego, że sam wierzył, że to im pomoże, tylko dlatego, żeby dodać swoim ludziom otuchy, bo wśród nich są osoby, które bardzo wyznają tę religię.

      *której na dodatek trzy czy cztery odcinki temu wyjaśniał, jak to robił WSZYSTKO, żeby ją uratować od choroby, która jest przecież śmiertelna i udało mu się! to faktycznie makesensuje żeby ją teraz poświęcić w imię boga, w którego się nawet do końca nie wierzy.

      ale niepotwierdzone źródła donoszą, że to akurat stanie się w książce – zobaczymy, jak martin kiedyś ją łaskawie wyda.

      Polubienie

Dodaj komentarz