Fortitude – śmierć w lodzie

Fortitude

Fortitude to brytyjski thriller psychologiczny produkcji Sky Atlantic, o którym wzmiankę pierwszy raz zauważyłam u kogoś ze znajomych na Facebooku. Pobieżne przejrzenie Internetu uświadomiło mi, że to serial kryminalny rozgrywający się na dalekiej Północy, i o ile ta pierwsza część mnie szczególnie nie zachęciła – kryminałów się teraz kręci na potęgę – to druga wydawała się interesująca. 

Okazało się, że tytułowe Fortitude to miasteczko zlokalizowane na wyspie na północ od wybrzeży Norwegii – o ile nie zostało to powiedziane w serialu wprost, można się domyślić, że chodzi o archipelag Svalbard i wyspę Spitsbergen. Fortitude to serialowy odpowiednik miasteczka Longyearbyen, o którym arcyciekawy reportaż wydało niedawno wydawnictwo Czarne – pod przewrotnym tytułem “Białe”. Jako że właśnie zakończyłam lekturę tej książki, serial rozgrywający się w tej scenerii wydał się idealną kontynuacją tematu. Różnica między rzeczywistą osadą górniczą na Spitsbergenie a jej serialowym odpowiednikiem jest taka, że w Longyearbyen żyje się naprawdę spokojnie… Tymczasem w Fortitude zaczynają się dziać rzeczy niepokojące – wymagające przysłania z “kontynentu” detektywa, który naprawdę zna się na rzeczy – w odróżnieniu od lokalnych, nienawykłych do przestępczości policjantów.

Tyle o zrębie fabuły. Największym atutem serialu jest moim zdaniem właśnie lokalizacja. Plenery znaleziono na Islandii, ale bardzo zręcznie udają surową przyrodę Svalbardu. Mimo imponujących krajobrazów, atmosfera w miasteczku jest dość klaustrofobiczna przez groźny klimat i odcięcie od reszty świata – jedyną drogę przyjazdu i ucieczki stanowi samolot bądź helikopter, a mieszkańcy w większości znają siebie nawzajem i ciężko jest cokolwiek ukryć. Bohaterowie serialu powtarzają, że w Fortitude nie da się umrzeć – ponieważ osoby przewlekle chore i niebędące w stanie o siebie zadbać odsyła się na kontynent, a ci, którzy zostali już tam pochowani, leżą w lodzie w takim stanie, w jakim ich tam złożono – jest tak zimno, że nic się nie rozkłada. Nie powstrzymuje to jednak kogoś przed popełnieniem makabrycznego morderstwa, a z czasem na jaw zaczynają, oczywiście, wychodzić sekrety ukrywane dotąd przez mieszkańców Fortitude.

Drugą zaletą serialu są umiejętnie wplecione wątki grozy, co, jak nie będę ukrywać, jest jedną z moich kinowych pasji. Natrafiłam na opinię, że Fortitude to “popłuczyny po Broadchurch” i nie mogę się z tym zgodzić właśnie ze względu na to, że serial ten do chętnie kopiowanej ostatnio atmosfery ponurego skandynawskiego kryminału dodaje sceny, których można by się spodziewać raczej po powieści Stephena Kinga. Jest to wyczuwalne już w pierwszej scenie i sugerowane w każdym kolejnym odcinku. To dobry trop, ponieważ, jak już wspominałam, klimat szwedzkiego “deckare” jest już nieco ograny, a ponura lodowa sceneria Spitsbergenu staje się naprawdę przerażająca, jeśli dodamy dziwne zachowania niedźwiedzi polarnych i coś, co zostaje znalezione w lodowcu… Są to tropy nasuwające na myśl Coś Carpentera i powieść grozy Terror Dana Simmonsa.

Na koniec warto zerknąć jeszcze na obsadę serialu: możemy tu znaleźć Sofie Gråbøl znaną z głównej roli w Forbrydelsen (oryginalnym The Killing), Christophera Ecclestone’a, Michaela Gambona (ja nie rozpoznałam w nim Dumbledore’a – wstyd) i Stanleya Tucciego (mimo że pozbawionego wspaniałej fryzury z Igrzysk śmierci) oraz Irlandczyka Richarda Dormera, który tak przekonująco gra szeryfa Dana Anderssena, że uwierzyłam, że jest Norwegiem.

Mój jedyny właściwie zarzut to ograniczenie norweskiego na ekranie – wprawdzie Fortitude jest osadą najwyraźniej bardziej brytyjską niż norweską, ale większy udział skandynawskich aktorów i języków dodawałby moim zdaniem większego smaczku, tymczasem wszyscy mówią wspaniale po angielsku (sytuację ratuje scena, w której brytyjski detektyw nadmienia, że norweska policjantka znakomicie posługuje się angielskim). Jest to jednak kwestia osobistej preferencji, cały natomiast serial można polecić wielbiciel(k)om kryminałów, Północy i grozy.

Nadzieja D.

Longyearbyen na Svalbardzie

Longyearbyen na Svalbardzie

4 thoughts on “Fortitude – śmierć w lodzie

  1. Ja się do Fortitude zabieram już od jakiegoś czasu – głównie ze względu na Sofię Gråbøl. Ta pani to moje zeszłoroczne objawienie teatralne – w „Jamesie III” były chwile gdy patrzyłam tylko na nią, mimo obecności na scenie bandy przystojnych Szkotów w kiltach ;)
    Zaintrygował mnie wspomniany w recenzji mroczny klimat i tajemnica, Broadchurch (zwłaszcza 1) mieli widza emocjonalnie, jest świetne, ale co za dużo… Wydaje mi się, że Fortitude zdaje się troszkę grać z konwencją, obiecuje coś więcej. I teraz chyba mam powód by wreszcie obejrzeć pierwszy odcinek :)

    Polubienie

Dodaj komentarz